Pan Andrzej pracował ostatnio przez kilka miesięcy nad budową swojej najlepszej „Lorelei – No. 37″. Wiedziałem z wizyt w pracowni, że dopieszcza każdy element, żeby wycisnąć ze wzmacniacza maksymalną jakość dźwięku. Wczoraj mogłem się przekonać, na ile się to udało.

 

„Lorelei No. 37″ dotarła do mnie bez wierzchniej pokrywy, żeby łatwiej pokazać różnice względem wcześniejszych egzemplarzy. Przy okazji Andrzej zmierzył napięcia anodowe.

 


 

Napięcia były OK, więc przystąpiliśmy do odsłuchu. Źródłem był odtwarzacz Sony DVP-S7000, wpięty bezpośrednio do wzmacniacza (z pominięciem zewnętrznego DACa). Kolumny to zmodyfikowane przez producenta Holophony No.2. Całość spięło  okablowanie  DreamLink No.2  (sieciówki, kable głośnikowe, interkonekty).

 

 

Słuchaliśmy dobrze sobie znanych nagrań. Andrzej przyniósł Brubecka „Time out” oraz „The best of Joe Henderson” z ulubionym przez nas obu „black narcissus”. Ja wyciągnąłem swoje ukochane nagrania Cecilii Bartoli, które dodatkowo wzmocniłem utworami z „Farinelli – Il Castrato” oraz zapisem z prawosławnego żeńskiego klasztoru z Białorusi -  „St. Elisabeth Convent Choir”.

 

 

Zaczęliśmy jednak odsłuch od rozruszania membran płytą  „Power” Marcusa Millera. Od pierwszych dźwięków wiedziałem, że wzmacniacz ma niesłychaną klasę – pokazał bas jak z marzeń: muskularny, zwarty, niskoschodzący, wypełniony niezwykłą energią i zjawiskową dynamiką. Kopnięcia stopy okazały się tak namacalne, że odbierałem je całym ciałem. „Lorelei No. 37″ potrafiła wycisnąć z tej płyty dynamit!

 

 

Andrzej sprawdził, czy od energii Marcusa Millera nie zagrzał się radiator z tyłu obudowy i mogliśmy słuchać dalej. Przed testowym „czarnym narcyzem” włączyłem jeszcze koncertowe nagranie Nicka Bartscha i zespołu Ronin, na którym również świetnie słychać, czy wzmacniacz sobie radzi z dynamiką i rozdzielczością. Słuchanie sprawiło mi wiele przyjemności – na szerokiej scenie usłyszałem równo rozstawionych muzyków, którzy nawet w najgęstszych fragmentach brzmieli nadzwyczaj klarownie. Barwa klarnetu basowego czy preparowanego fortepianu oszałamiała.

 

 

Andrzej włożył do najnowszej „Lorelei” nie tylko wiele pracy i serca, ale też najlepsze z możliwych lamp: w preampie 6F8G Tungsol round plate, wejściówki 6F8G Sylvania oraz prostówka GEC. Do tego wyselekcjonowane kwartety 6N14P oraz  6N15P i mocne radzieckie 6P3S w roli odwracaczy fazy. Cały zestaw gra rewelacyjnie!

 

 

Mogliśmy się o tym przekonać w czasie kolejnych utworów. „Czarny Narcyz” nas oczarował dynamiką i barwą blach, kontrabasu oraz  saksofonu.  Dave Brubeck zachwycił rytmem i czytelnością stereofonii (instrumenty całkowicie się oderwały od kolumn, a na tej płycie nie zawsze się to słyszy). Ale największe przeżycia pojawiły się podczas odsłuchu „Sacrificium” Cecilii Bartoli. Jej głos brzmiał tak pięknie, że nie mogłem przestać słuchać. Od pierwszego utworu do ostatniego zachwycałem się barwą i namiętnością jej śpiewu.

 

 

Na koniec włączyliśmy nagrania prawosławnych zakonnic, które z równą żarliwością śpiewały o miłości do Boga, co Cecilia o bardziej ziemskich emocjach. Znaleźliśmy się w przestrzeni kaplicy. Mimo tylko stereofonicznego nagrania i odtworzenia dźwięk wibrował wokół nas, otaczał z każdej strony gasnącymi pogłosami. Po tym odsłuchu jednoznacznie stwierdziłem, że to najlepszy wzmacniacz Andrzeja. Pokazuje tyle szczegółów (bez DACa!), że zdumiony odkrywałem drobne niuanse, które dotąd mi umykały (np. furkoty w ustnikach saksofonów), czy – co wydawało się oczywiste – przewracanie kartek partytury. Wzmacniacz pokazał wspaniale wszystkie nagrania:  rockowe, jazzowe, z muzyką klasyczną i barokową, wszędzie operując doskonale naturalną barwą.  Wielkie gratulacje!

 

(W. Korpacz)