POCAHONTAS CLASSIC – powrót do źródeł „LORELEI”
Październik 15th, 2015
Trafił do mnie bardzo udany egzemplarz „POCAHONTAS CLASSIC” z 2003r. To najwyższa wersja poprzedniczki „LORELEI”, z 14-toma lampami. Kilka lat temu Andrzej wymienił w niej kondesatory w zasilaczu na zachodnie Long Life’y, nowy właściciel zmienił potencjometr na drabinkę rezystorową. Wzmacniacz prezentuje się całkiem ładnie, może nawet wygląda lepiej od swojej młodszej siostry zdominowanej przez duże lampy. W każdym razie, dla mnie się bardzo podoba. Może powinienem przed zrobieniem zdjęć ustawić równiej lampy, bo trochę się skosiły przy wycieraniu z kurzu, ale wszystko odbyło się spontanicznie.
„POCAHONTAS CLASSIC” w wersji 4-omowej podłączyłem do systemu Avatar Audio: kolumny Holophony nr 2, okablowanie Dreamlink nr 1, specjalny komputer z systemem Daphile i DACiem Yulong. „POCAHONTAS” pokazała dźwięk żywy, energetyzujący, z bardzo dobrą dynamiką i rewelacyjną barwą.
Słuchałem wszystkich gatunków muzycznych, chcąc wydać rzetelną opinię na temat starszej siostry „LORELEI”. Zacząłem od jazzu, bo ostatnio najczęściej go słucham. Na rozgrzewkę elektryczny Davis z płyty „In a Silent Way”, a potem dziki Charles Mingus z „Mingus ah um”. Wszystkie trąby brzmiały odpowiednio donośnie, kontrabas nabijał rytm – słuchało się bosko. Podobne wrażenia pojawiły się podczas odsłuchu Pat Metheny Group. Pierwszy utwór z płyty „Offramp” przyśpieszył bicie serca, pozostałe podobały się jeszcze bardziej. Tego dnia siebie nie oszczędzałem – następna w kolejności była debiutancka płyta Nirvany „Nevermind”. Przy „Smells Like Teen Spirit” aż mnie poderwało z kanapy. Dla uspokojenia puściłem „Standards” w wykonaniu tria Jarret – Peacock – DeJohnette, a potem zmieniłem repertuar na muzykę poważną: „Cant de la Sybilla” pod Jordi Savallem oraz „Chant Mozarabe” Ensamble Organum wybrzmiały doskonale, czarując aurą nagrania, przenosząc mnie w przestrzeń wyznaczoną długo cichnącymi dźwiękami. Świetnie zabrzmiała Cecilia Bartoli z płyty „Live in Italy” oraz „Koncerty Brandenburskie” pod Reinhardem Goeblem. Wieczór upłynął pod znakiem nostalgii. Odsłuchałem ulubione płyty, pomrukując z zadowolenia. Muzyka oczarowywała, sprawiała zmysłową przyjemność. W bezpośrednim porównaniu z „LORELEI” wzmacniacz z poprzedniej linii ujawniłby, że można zagrać barwniej i z większą rozdzielczością, ale to już szczegóły dla wybitnie zaangażowanych audiofilów. Dawny wzmacniacz Andrzeja daje radę.
(tekst i foto W. Korpacz)
COMMENTS ARE CLOSED