The Winner is…”Lorelei No.27″
Październik 25th, 2010Najnowsza „Lorelei” ma w sobie kilka istotnych zmian, które znacząco poprawiły dźwięk. Przede wszystkim, zostały opracowane na nowo transformatory głośnikowe. Punktem wyjścia do obliczeń było zmniejszenie oporności własnej uzwojenia pierwotnego, co skutkuje polepszeniem dynamiki wzmacniacza. Pan Andrzej znowu ręcznie nawinął uzwojenie, osiągając dzięki precyzji ułożenia drutów wręcz monolityczną strukturę. Pracochłonna dokładność przyniosła spektakularny efekt – jeszcze nie słyszałem tak dobrego wzmacniacza. Polepszyło się wszystko – od basów po najwyższe soprany, dynamika oraz odwzorowanie przestrzeni. Przyniosłem ze sobą nagranie z ubiegłorocznej Warszawskiej Jesieni ( Studio S-1 Polskiego Radia). W malutkiej pracowni usłyszałem całą scenę dźwiękową, kilkanaście metrów w szerz, dobrych dziesięć metrów w głąb. Nagle znalazłem się w najlepszym możliwym miejscu odsłuchu, tam gdzie zawieszono mikrofon. Wspaniale usłyszałem strukturę utworu oraz wszystkie instrumenty, które układały się w plamy dźwiękowe o wyraźnych krawędziach. Wrażenie uczestnictwa w koncercie było porażające, przy czym zachowana została naturalność wybrzmień. Na innej płycie usłyszałem, ile nowej jakości wniosła zmiana kondensatora wyjściowego w preampie – wzrosła sugestywność przekazu najwyższych tonów, co w połączeniu z dynamicznym, niziutko schodzącym basem o wyraźnej krawędzi, wprawiło mnie w zachwyt. Takiej stopy, werbla czy talerzy chce się słuchać bez końca. Podobno tajemnica ostatniego skoku jakości kryje się nie tylko w nowatorskich głośnikowcach czy innych kondach na wyjściu. Pan Andrzej porobił pewne zmiany w połączeniach między poszczególnymi sekcjami wzmacniacza oraz wybrał doskonałe lampy. Grają na wejściu radzieckie 6Ż4 o magicznej wręcz neutralności. Dają dźwięk pozbawiony podbarwień, krystalicznie czysty, głęboki i przestrzenny. Dużo powietrza wokół instrumentów wprowadzają też lampy 6P3S użyte w roli odwracaczy fazy oraz 6P15P jako wtórniki lamp mocy. Konstrukcja wydaje się już tak dopieszczona, że nie wiem, co w niej jeszcze można ulepszyć. Ale o poprzedniej „Lorelei No. 26″ też tak myślałem…
(tekst i foto W. Korpacz)
What a great web log. I spend hours on the net reading blogs, about tons of various subjects. I have to first of all give praise to whoever created your theme and second of all to you for writing what i can only describe as an fabulous article. I honestly believe there is a skill to writing articles that only very few posses and honestly you got it. The combining of demonstrative and upper-class content is by all odds super rare with the astronomic amount of blogs on the cyberspace.
Pierwszy kontakt z p. Andrzejem Markówem miałem podczas Audio Show 2008 w hotelu Sobieski. Do tej pory nigdy się nie widzieliśmy. W pokoju odsłuchowym zapytałem „Co tak fajnie gra?”. Odpowiedział: „Lorelei proszę pana”. Czytałem kiedyś recenzję tego wzmacniacza dwóch biegłych w temacie czyli p. F. Kulpy i p. L. Igielskiego. Obaj wyrażali pogląd, iż jest to urządzenie wybitne. Już przy pierwszym słuchaniu wmacniacz wyzwala pozytywne emocje, a wszystko dzięki znakomitej przejrzystości i barwie dźwięku. Szerokość i głębia obrazu stereofonicznego była bez zarzutu, to samo dotyczyło dynamiki. Urządzenie nie męczy przy dłuższym z nim obcowaniu w odróżnieniu od niejednego tranzystora nawet klasy High End.
Za rok przybyłem ponownie do Sobieskiego na spotkanie z p. Andrzejem w czasie Audio Show 2009 i to był moment, w którym zdecydowanie przekonałem się do dźwięku lampowego. We wrzesniu 2010 umówiłem się z twórcą na konkretne spotkanie w jego pracowni na Mokotowie. Podjąłem decyzję o zakupie Lorelei. P. Andrzej kończył własnie konstruowanie jednego z kolejnych egzemplarzy chyba już dwudziestego siódmego. Potem bodaj przez 2 godziny przedstawiał mi na miejscu możliwości tego urządzenia. Mimo, iż pomieszczenie pracowni ma niewielką przestrzeń, dało się z powodzeniem uzyskać efekt dźwiękowy, który był zadziwiający. Lorelei doskonale radził sobie z różnymi gatunkami muzycznymi tworząc atmosferę pewnej magii. Chociaż jestem bardzo ostrożny, wszystko to utwierdziło mnie w przekonaniu, że odwrotu już nie ma.
Kilka dni przed Audio Show 2010 zadzwonił do mnie p. Andrzej informując, iż chętnie wypożyczy mi do domu swoją wcześniejszą 13 letnią konstrukcję, mianowicie legendarną Pocahontas w celu porównania jej z odebranym za kilka tygodniu później Lorelei. To miłe, że konstruktor obdarzył mnie dużym zaufaniem. W domu postanowiłem porównać lampę z tranzystorem. Punktem odniesienia był mój wysoko notowany w rankingach Accuphase, którego używałem ładnych parę lat. Byłem z niego zadowolony. Jednak po włączeniu Pocahontas do systemu nie trzeba było długo czekać, aby wyłapać róznice w dźwięku na korzyść lampowca. Chodzi głównie o barwę i przejrzystość, które wywołują uśmiech na twarzy. Jest to co trzeba. Nie męczy sybilantami, często „syczącymi” tak jak w przypadku większości wzmacniaczy tranzystorowych. Gra przyjemnie dla ucha, swojsko i naturalnie głównie za sprawą średnicy, a to przecież atut lampowców. Mając świadomość, że wypożyczony od p. Andrzeja egzemplarz ma już 13 lat i jest jakby prekursorem znakomitej, ciągle udoskonalanej linii Lorelei, nie mogę wyobrazić sobię dźwięku wzmaniacza, który w czasie pisania tej opinii jest dla mnie budowany. Tak naprawdę dźwięk Pocahontas bardzo mi odpowiada i chętnie ten konstrukcję zatrzymałbym sobie na zawsze. Każdy z moich kolegów, dla których jakość dźwięku jest bardzo istotna, był pod dużym wrażeniem w czasie odsłuchu i muszę stwierdzić wraz z przyjaciółmi, że Pocahontas dawała sobie radę z różnymi gatunkami muzycznymi i nigdy się nie pogubiła. Jeden z moich przyjaciół, wielki znawca tematu p. Maciej z Częstochowy powiedział mi kiedyś: „Posłuchasz lampy i już nie wrócisz do tranzystora”. Zacytowałem tą sentencję panu Andrzejowi. Odpowiedział: „dobrej lampy…” Jeżeli ktoś nie ma możliwości posłuchania dobrego lampowca, gorąco polecam spróbować tego czego się podjąłem i dokonałem. Pocahontas wegług mnie i moich przyjaciół spisuje się znakomicie. Lorelei ma być znacznie lepszy. Nie jest łatwo wyobrazić sobie gdzie jest granica doskonałości… Pozdrawiam pana Andrzeja i cały Markow’s Team.